W Betlejem. Gdzie narodziła się miłość Boga

„W Betlejem. Gdzie narodziła się miłość Boga” autorstwa Tarcisio Zanni. Najpiękniejsza historia świata, w nowej prozatorskiej odsłonie. Nowa książka w serii Midrasze i Hagady.

Mająca porodzić przybyła do Betlejem pewnego zimowego wieczoru wiele lat po wyroczni proroka. Niemal siedemset lat później. Ale przybyła punktualnie, bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął, niby straż nocna…

Tej nocy niebo pełne było świateł i tajemniczej wrzawy. Na polach betlejemskich można było dostrzec sylwetki pasterzy biegających tam i z powrotem, jakby nie mogli zasnąć. Mieszkańcy obawiali się nieszczęść, bo ludzie tylko nieszczęść się spodziewają! Tymczasem z niebios zstępowała łaska przynosząca zbawienie dla wszystkich ludzi! Lud żyje w lęku, bo grzech pociąga za sobą karę. Narody, tak jak pasterze w Betlejem, potrzebują, aby przybył ktoś, kto powie: Nie lękajcie się… Zwiastuję wam wielką radość! W mieście Dawida narodził się Zbawiciel. Wielką radość! Owej nocy nie była to jakaś tam radość, ale radość wielka.

Aby otrzymać więcej informacji lub zamówić książkę wystarczy kliknąć logo Wydawnictwa Serafin:

Tarcisio ZANNI urodził się w Cremonie w 1945 roku, uzyskał dyplom z filozofii na Uniwersytecie Bolońskim oraz licencjat z teologii na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie; w 1971 roku związał się z Drogą Neokatechumenalną; od 1976 roku jest żonaty z Clementiną, ma troje dzieci; przez trzy lata posługiwał jako świecki misjonarz w Wietnamie; jest autorem wielu książek religijnych i opracowań katechetycznych

Fragment książki:

Jezus

Mająca porodzić przybyła do Betlejem pewnego zimowego wieczoru wiele lat po wyroczni proroka. Niemal siedemset lat później. Ale przybyła punktualnie, bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął, niby straż nocna…

Przybyła, gdy Judea politycznie była maleńką prowincją wielkiego Imperium Rzymskiego. Cezar August, imperator Rzymu, przechwalał się, że na całym świecie zaprowadził pokój, jakby było to jego zasługą. Był też, jak zwykle przekonany, że to jego inteligencja podpowiedziała mu pomysł przeprowadzenia spisu ludności na całej ziemi. Sądził, że cel owego spisu będzie, jak zamierzał, wyłącznie administracyjny. W rzeczywistości niczym sługa posłuszny i gorliwy przygotował wszystko, co należało przygotować, aby słowo Boże wypowiedziane u bram Betlejem przed siedmiuset laty mogło się wypełnić co do joty.

A było to tak, jak za Syriusza pięćset osiemdziesiąt lat wcześniej, który swoim edyktem ułatwił powrót reszcie narodu wybranego, korzeniowi Jessego, synowi Obeda, synowi Rut – Moabitki. O wiele większy od Syriusza – który przygotował powrót do pierwotnego kultu – Cezar stworzył okoliczności sprzyjające budowie Nowej Świątyni, ostatecznej, otwartej dla wszystkich narodów, tej, na którą oczekiwały wyspy.

Jedynie decyzja administracyjna tego formatu mogła zmobilizować wszystkich potomków Dawida rozproszonych po całym rejonie, nawet tych najuboższych, aby wrócili do Betlejem w celu dokonania wpisu w mieście swego pochodzenia. I tylko tak wielki władca mógł przysłużyć się zaprowadzeniu nowej, Bożej ekonomii, bo Bóg, który chce być nazywany imieniem Abrahama, Izaaka i Jakuba, jest Bogiem niebios i nie ma nikogo, kto by uszedł Jego ręki…

I tak jak w przecudnej mozaice, do której dokłada się ostatni brakujący kamyk, w pewien przejmująco chłodny wieczór, o zachodzie słońca, na kamienistej dróżce wiodącej do Betlejem, pojawił się mężczyzna i ciężarna kobieta, siedząca na ośle. Nikt ich nie zauważył, podobnie jak tysiąc lat temu nikt nie zwrócił uwagi, że na tajemniczym zgromadzeniu zwołanym przez Samuela, wśród synów Jessego brakuje małego Dawida. Prawdopodobnie z powodu braku krewnych w tym mieście przybysze skierowali się w stronę zajazdu dla pielgrzymów, ale był on całkowicie zajęty. Z uderzającą łagodnością (bo łagodność serca przebija w gestach ubogich w Panu!) zaczęli szukać miejsca, w którym mogliby spędzić noc. Znaleźli je w grocie na obrzeżach miasta będącej czymś w rodzaju stajni – schronienia dla bydła pracującego w polu.

Tam się zatrzymali i tam, do tej groty, zstąpiła chwała Jahwe, ta sama, która przemówiła do Mojżesza z płonącego krzewu i nawiedziła Eliasza na górze. W tym szczęśliwym miejscu, które tkwiło w Bożym zamyśle, odkąd powołał do istnienia suchy ląd, nazwany ziemią, mająca porodzić powiła syna, który będzie panował nad narodami. Betlejem zapełniły świętujące zastępy niebieskie. Niebo sprowadziło się na ziemię, wszystkie religie stały się zbędne.

Był to pierwszy poród, któremu nie towarzyszył ból grzechu, bo ból jest bólem tylko w obecności grzechu:

„Zanim odczuła skurcze porodu, powiła dziecię,

zanim nadeszły jej bóle, urodziła chłopca.

Kto słyszał coś podobnego?

Kto widział takie jak te rzeczy?

Była to pierwsza kobieta wolna od panowania mężczyzny,

nowa, lepsza Ewa.

Był to więc syn radości, a nie bólu!

Ten, co niepłodnej każe mieszkać w domu

jako pełnej radości matce synów…”.

Wszyscy aniołowie w niebie zatrzymali się, aby patrzeć na Betlejem i wstrzymali oddech przed zbliżającym się wypełnieniem historii. Za chwilę w tym miejscu miał pojawić się syn kobiety, który zmiażdży głowę pradawnego węża. Miała się narodzić nowa ludzkość, niezepsuta ani niezatruta nieposłuszeństwem. Miał pojawić się nowy przywódca, ojciec nieprzeliczonej ilości wiernych, dziedziców błogosławieństwa, wolnych od przekleństwa. Ojciec na wieki, książę pokoju!

Kroki mającej porodzić były pierwszymi krokami całej ludzkości przygotowującej się na powrót do ogrodu, z którego niegdyś została wydalona przez nieposłuszeństwo jednego. Niepostrzeżenie, niczym bieg strumienia na południu Ziemi, zmieniał się bieg historii. Bóg czynił rzecz nową i nikt nie zwracał na to uwagi.

Mimo wszystko dla Betlejem była to noc inna od pozostałych i każdy to zauważył. Nie było pełni księżyca jak Nisan, kiedy Bóg wywiódł lud spośród pieca do topienia żelaza. Temu ludowi gwarantował żywotność przez Abrahama. Jedna gwiazda jaśniała nadzwyczajnym światłem, ludzie obserwowali ją z drżeniem, pytając samych siebie, czy dziwy, jakie zwiastuje, będą dobre czy złe.

Tej nocy niebo pełne było świateł i tajemniczej wrzawy. Na polach betlejemskich można było dostrzec sylwetki pasterzy biegających tam i z powrotem, jakby nie mogli zasnąć. Mieszkańcy obawiali się nieszczęść, bo ludzie tylko nieszczęść się spodziewają! Tymczasem z niebios zstępowała łaska przynosząca zbawienie dla wszystkich ludzi! Lud żyje w lęku, bo grzech pociąga za sobą karę. Narody, tak jak pasterze w Betlejem, potrzebują, aby przybył ktoś, kto powie: Nie lękajcie się… Zwiastuję wam wielką radość! W mieście Dawida narodził się Zbawiciel. Wielką radość! Owej nocy nie była to jakaś tam radość, ale radość wielka.

Betlejem, które powstało z bólu Racheli z powodu syna, teraz powstawało po raz drugi z wielkiej radości, jaką niesie pojednanie z Bogiem. On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów. Właśnie ta wieść zaczęła krążyć owej nocy po Betlejem i do dziś nie przestaje obiegać ziemi. Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga? Oczywiście tylko Bóg. Zatem sam Bóg zstąpił z nieba na betlejemskie pola. Tu w Betlejem naprawdę musiał stać się maleńki ten, dla którego niebiosa są tronem, a ziemia podnóżkiem. Ten, któremu nie można zbudować domu, bo Jego ręka to wszystko uczyniła!

Wielu przyznawało, że owej nocy widziało aniołów. Ale byli to ignoranci, którym nie warto wierzyć. Mówili też, że widzieli Niemowlę zawinięte w pieluszki jak sam król… Ale podobno widzieli je w żłobie!

Bo Bóg tej nocy szedł na czele swego ludu, ale – jak zwykle – większość nie rozpoznała Jego śladów. Wypełniało się słowo Izajasza. I nawet gdy po jakimś czasie dotarł do Betlejem okazały orszak książąt i królów, wielu zbiegło się, aby go zobaczyć, ale nikt nie rozumiał, po co przybyli. Obejrzeli rącze konie, wyniosłe wielbłądy, bogactwa, jakimi były objuczone, szaty, zbroje, oręż, po czym wrócili do domów i opowiadali. Ale nazajutrz po orszaku nie było ani śladu. Wtedy każdy wolał milczeć, by nie wystawić się na pośmiewisko. W takiej atmosferze przebiegła misja Betlejem, wychodził zeń władca, choć nie wiedzieli o tym jego mieszkańcy. Bowiem wierność Boga nie zależy od wierności człowieka. A wszystko po to, aby nikt nie mógł się chlubić czymkolwiek, oprócz łaski z niebios. Betlejem, jak istniało, tak nadal istnieje. Ale tej nocy dopełniło się jego prorockie posłannictwo. Od tamtej pory stało się ono udziałem każdego człowieka dobrej woli, zgodnie z tym, co przepowiadali aniołowie.

Od tej pory Betlejem jest symbolem człowieka ubogiego, zrozpaczonego, głodnego i spragnionego sprawiedliwości. Każdego człowieka, który odda do dyspozycji cząstkę swego wnętrza, choćby najuboższą, aby przyjąć Syna Bożego, który pragnie przebywać wśród synów ludzkich.

 

Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska