W połowie lat 60. grupa krakowskich studentów postanowiła założyć własny kabaret, przekształcony następnie w odnoszący sukcesy zespół muzyczny, do którego należał między innymi Jan Kanty Pawluśkiewicz, a także Marek Grechuta. Pełni entuzjazmu założyciele za swoje hasło przewodnie przyjęli francuskie wyrażenie en avant (czyli dosłownie „naprzód”), spolszczyli jego wymowę i w rezultacie nazwali swoją grupę – Anawa. Nie byłoby w tym może nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że utworzone przez nich słowo istniało już wcześniej: chcąc nazwać się Naprzód, nieświadomie nazwali się po hebrajsku… Pokora.
Zapewne młodzi artyści z Anawy nie przyjęliby takiej nazwy, gdyby o tym wiedzieli. Większość ludzi uznałaby taką grę znaczeń za symboliczny przykład nieco gorzkiej ironii losu: człowiek jest przepełniony nadzieją, a rzeczywistość sprowadza go na ziemię. W potocznym ujęciu pokora kojarzy się bowiem z rozczarowaniem, rezygnacją i redukcją pragnień do minimum. Jako cnota wydaje się o wiele nudniejsza niż na przykład męstwo, które ma w sobie coś rycerskiego, rozpala wyobraźnię obietnicą wyzwań, śmiałych celów. Pokora zdaje się być szara, nie ma nic wspólnego z siłą charakteru i w powszechnym mniemaniu zadowala się byle czym… Ale czy tak jest naprawdę?
Anawim, czyli otwarci na łaskę
Czytając Stary i Nowy Testament odkrywamy, że to właśnie pokorni otrzymują wielką (być może nawet największą) ilość obietnic i darów: „Owocem pokory jest bojaźń Pańska, bogactwo, szacunek i życie” (Prz 22,4), „pokora poprzedza sławę” (Prz 15,33; 18,2); „pokorni posiądą ziemię i będą się rozkoszować wielkim pokojem” (Ps 37,11); Bóg „sprzeciwia się pysznym, pokornym zaś daje łaskę” (Jk 4,6), „wywyższa pokornych” (Łk 1,52), „zdobi pokornych zwycięstwem” (Ps 149,4), „rządzi pokornymi w sprawiedliwości”, pragnie „ożywić ducha pokornych i tchnąć życie w serca skruszone” (Iz 57,15); psalmista modli się: „Panie, usłyszałeś pragnienie pokornych, umocniłeś ich serca, nakłoniłeś ucha” (Ps 10,17). Bóg nie potępia pragnień ludzi pokornych. Owocem ich pokory okazuje się szczęście, nie tylko wieczne. Dlaczego jednak otrzymują je właśnie pokorni? Czy uniżając się przed Bogiem, można sobie na coś „zasłużyć”? Wbrew pozorom – nie. Pokora nie jest bowiem cechą, która ma zachwycić Boga i zostać wynagrodzona: jest po prostu postawą otwarcia się na dary. Jak wyjaśniała kiedyś prof. Anna Świderkówna, biblijni anawim byli ludźmi zepchniętymi na dno hierarchii społecznej albo po prostu skrajnie ubogimi. Nie pragnęli się sztucznie uniżać – ich sytuacja rzeczywiście była poniżająca. Ale dzięki temu, mając świadomość beznadziejności swojego położenia, anawim byli o wiele bardziej gotowi na przyjęcie miłosierdzia niż reszta ludzkości. Tym samym otworzyli Bogu przestrzeń do działania.
Jeśli ludzie pełni pychy nie otrzymują łaski, to nie dlatego, że za mało ukorzyli się przed Bogiem i ich postawa nie zyskała Jego uznania: oni są zbyt zamknięci w samouwielbieniu lub zaufaniu do wartości ziemskich (bogactwo, władza), więc Bóg nie może się do nich dostać. Nie da się obdarować kogoś, kto uważa, że niczego nie potrzebuje; nie da się uleczyć sumienia, które upiera się, że jest zdrowe; nie da się poprowadzić człowieka, który jest przekonany, że świetnie zna drogę. By przyjąć miłość, pomoc, przebaczenie – zarówno od Boga, jak i od drugiego człowieka – potrzeba pokory; bez niej człowiek prędzej czy później pozostanie beznadziejnie samotny.
Biblia mówi, że Bóg „pysznym się sprzeciwia”, „strąca władców z tronu”. Może się tak zdarzyć, nie cieszy Go jednak czyjekolwiek upokorzenie, ale pragnie dla swoich stworzeń czegoś więcej. Jeśli ktoś się na Niego zamyka, wtedy faktycznie może go spotkać terapia szokowa: niekiedy nie da się otworzyć człowieka, nie wytrącając go z poczucia samozadowolenia. Tak było na przykład w przypadku Mojżesza, który z księcia wychowanego na egipskim dworze stał się imigrantem w Madianie, św. Pawła, gdy pod Damaszkiem stracił wzrok, a także św. Piotra, który ku własnemu zdziwieniu odkrył, że jest zdolny do zdrady Mistrza, za którego – jak deklarował – jest gotów oddać życie (zob. J 13,37). Oni wszyscy potrzebowali pokory, ponieważ przewidziana dla nich misja wymagała większej mocy niż ta, którą dysponowali w sposób naturalny. By naprawdę zdać się na Boga, potrzebowali przejrzeć na oczy.
Bogactwo stworzenia
Biblia mówi, że jednym z owoców pokory jest bogactwo (zob. Prz 22,4). Coś w tym jest. Niekoniecznie każdy pokorny zostaje milionerem, ale z całą pewnością pokora otwiera nie tylko na nadprzyrodzone dary, ale także na otaczającą rzeczywistość. Jest więc potrzebna nie tylko apostołom, ale także artystom szukającym piękna i inspiracji, wszystkim, którzy pragną cokolwiek poznawać lub w jakimkolwiek kierunku się rozwijać. Pozwala się uczyć, doświadczać nowego, rozwijać się duchowo. Jeśli wszystko już słyszeliśmy, widzieliśmy, wszystko wiemy najlepiej, nasze życie duchowe jest idealne, to jesteśmy bardzo ograniczeni. Pokora wiąże się ze świadomością, że na każdym kroku stykamy się z rzeczywistością większą od nas i wciąż jeszcze mogącą nas wzbogacić.
Podobnie przedstawia się pokora wobec drugiego człowieka. Ona również zakłada szacunek dla rzeczywistości, która nas przerasta. Przerasta zawsze – obojętne, w jakiej sytuacji jesteśmy i w jakiej sytuacji znajduje się drugi człowiek. Choćby był o wiele słabszy, o wiele młodszy, choćby miał na swoim koncie jawne błędy – jego tajemnica i tak przewyższa naszą wiedzę, a głębia i bogactwo jego serca pozostaną poza możliwością pełnego poznania. Nie da się w pełni opisać Boga, ale żadnego innego bytu osobowego również nie jesteśmy w stanie poznać całkowicie. Człowiek do samego końca swojego życia może nas zaskoczyć i Bóg zawsze może się nim posłużyć. Dlatego pokora nie osądza nikogo z góry, ale otwiera na uważne słuchanie i wychodzenie poza pozory. Ci, którzy spotkali Syna Bożego, musieli rozpoznać Go w dziecku, cieśli i przybyszu z pogardzanej przez Judejczyków Galilei.
Ogromna dawka pokory jest potrzebna tym, którzy chcą okazywać innym miłosierdzie – świadczyć pomoc, ewangelizować. Miłosierdzie bez pokory jest czasami zbyt protekcjonalne, a co za tym idzie, bardzo trudne do przyjęcia. W Nowym Testamencie czytamy: „bądźcie wszyscy jednomyślni, współczujący, pełni braterskiej miłości, miłosierni, pokorni!” (1 P 3,8). To dosyć ciekawe zdanie, ponieważ naprzemiennie występują tu słowa sugerujące dwa różne typy relacji: jednomyślność i braterska miłość zawsze stawiają ludzi na równej pozycji, a współczucie i miłosierdzie – niekoniecznie, ponieważ dość często zakładają raczej „pochylanie się” nad bliźnim. Ostatnim słowem na tej liście, być może słowem-kluczem, jest jednak pokora. Jeśli miłosierdzie ma naprawdę podnosić drugiego człowieka i przywracać mu godność, nie może być traktowaniem go „z góry”. A jest to czasami trudne, bo ten, kto służy, zazwyczaj zna wartość swojej misji i powołania. Dobrze wówczas pamiętać, że każdy człowiek został przez Boga powołany, nawet jeśli teraz znajduje się w kryzysie i nie realizuje bożego planu na swoje zbawienie. Role mogą się odwrócić – każdy czasem jest biorcą miłosierdzia, a czasem jego dawcą.
Siła i słabość
Z czynieniem miłosierdzia wiąże się jednak nie tylko pokora wyrażająca się poprzez szacunek dla drugiego człowieka, ale także pokora będąca odwagą uzdalniającą do działania mimo własnej słabości. Jak mówi psalmista, Bóg „zdobi pokornych zwycięstwem” (Ps 149,4). Takie dary jak zwycięstwo pokazują, że Bóg nie oczekuje od człowieka bierności: owszem, to On daje zwycięstwo, ale człowiek musi przystąpić do walki. Najprostszą i najbardziej popularną definicją pokory jest „widzenie siebie w prawdzie”: dostrzeganie nie tylko własnych słabości, ale i darów otrzymanych od Boga. Niewiara w możliwość zrealizowania jakiegokolwiek dzieła nie jest pokorą, ponieważ żadna autentyczna cnota nie może zahamować wspaniałomyślności. Człowieka nie może przytłaczać własna niedoskonałość, ponieważ nie byłby w stanie dzielić się z innymi – przecież nikt nie chce dzielić się byle czym. Pewna doza poczucia własnej wartości jest więc warunkiem okazywania innym miłości, ofiarowania siebie zarówno człowiekowi, jak i samemu Bogu.
Istnieje jednak również takie oblicze pokory, które wiąże się z pewną rezygnacją: nie chodzi tu o hamowanie człowieka, tylko o obronę go przed samozniszczeniem. Czasem musimy choćby dokonywać wyborów, bo nie jesteśmy niezastąpieni w każdej czynności i w każdym dziele. Z człowiekiem, któremu brakuje pokory, trudno współpracować, ponieważ wydaje mu się, że wszystko musi zrobić sam, a prawda jest taka, że nikt z nas nie dźwiga ciężaru całego świata. Pokora umożliwia działanie i decydowanie, ponieważ pozwala przeżywać odpowiedzialność w sposób adekwatny – dzieląc się nią z drugim człowiekiem i z samym Bogiem. W momentach przełomowych bądź trudnych dla Kościoła Jan XXIII pocieszał się: „Spokojnie, jesteś tylko papieżem”. Człowiek zakompleksiony nie będzie w stanie przyjąć na siebie odpowiedzialności, bo wyda mu się zbyt wielka, ale człowiek zbyt pewny siebie również może jej nie podołać. Paradoksalnie świadomość własnej „mocy” pewnego dnia może sprawić, że ogrom odpowiedzialności okaże się niemożliwy do udźwignięcia.
Dobrym przykładem jest tu historia z filmu „Bogowie” (pokazującego, że bogami jednak nie jesteśmy) z Tomaszem Kotem w roli młodego Zbigniewa Religi. Nie wiem, na ile wewnętrzne przeżycia postaci wykreowanej przez twórców fabuły odzwierciedlały problemy pierwowzoru, natomiast filmowy bohater od początku aż do przełomowej rozmowy ze swoim mentorem, profesorem Mollem – który wytyka mu brak pokory i ostrzega, że czasami sukces jest trudniejszy do zniesienia niż porażka – oscyluje pomiędzy poczuciem wszechmocy a rozpaczą. Gdy z niepojętych dla niego powodów kilkakrotnie nie udaje mu się ocalić ludzi, których życie rzekomo zależało właśnie od niego, pogrąża się w coraz głębszej depresji. Pierwszy udany przeszczep serca udaje się Relidze przeprowadzić dopiero wtedy, gdy bohater odkrywa, że ogrom jego geniuszu i nierozerwalnie z nim związany ciężar odpowiedzialności mieszczą się jednak w pewnych granicach: to ludzki geniusz i ludzka odpowiedzialność. W odpowiedzi na jego mocno spóźnione przeprosiny matka dziecka, które na początku filmu zmarło na stole operacyjnym, stwierdza spokojnie: „Bóg tak chciał”. Czasami tylko pokora może uwolnić od rozpaczy.
Rozbite lustro
Oprócz nieadekwatnej oceny własnych sił drugim wrogiem pokory jest próżność – i co ciekawe, nie zawsze objawia się ona zabieganiem o podziw. Czasami może przypominać przesadną pokorę. Próżność jest bowiem ciągłym zastanawianiem się: „Co ludzie pomyślą?”. Człowiek nią ogarnięty sprawia wrażenie kogoś, za kim niewidzialni tragarze wciąż noszą lustro, choć na dłuższą metę towarzystwo tego mebla jest męczące – by pójść naprzód, trzeba w końcu je rozbić. Wszystkich cieszy uznanie, ale nie wszyscy stawiają je na pierwszym miejscu, ponad wartościami, którym mieli służyć. W czasach św. Franciszka żył brat, który wydawał się najpokorniejszy ze wszystkich – zawsze zajmował ostatnie miejsce. A tymczasem św. Franciszek wyrzucił go z zakonu. Dostrzegł bowiem, że jego postępowanie nie wynikało z pokory, ale ze strachu przed byciem zrzuconym z wyższego miejsca.
Niekiedy – o ile celem jest prawdziwe dobro – trzeba podjąć takie ryzyko i wyjść z ostatniego szeregu. Pokora naukowca, artysty czy wynalazcy, który w dobrej wierze chce zaproponować nowe rozwiązanie, polega na stawianiu śmiałych tez i poddawaniu ich do oceny innym. Moi wykładowcy uczyli, że pokora teologa polega na odwadze – dlatego dobry teolog nie boi się postawienia błędnej tezy. Nie chodzi o to, żeby potem trzymać się jej kurczowo i zostać heretykiem, ale umieć ujawnić własne zdanie. Może się okazać, że pomysłodawca nie miał stuprocentowej racji, ale zwrócił uwagę pozostałych na problem, który dotychczas im umykał. Może właśnie na bazie jego błędnej tezy ktoś inny zgłębi problem i dojdzie do prawidłowej odpowiedzi. W takim przypadku pokora jest bezinteresownością – przedkładaniem dążenia do prawdy ponad własny wizerunek.
Jakkolwiek ujmiemy pokorę, zawsze będzie ona warunkiem owocnego działania. Bóg nie wymyśla nakazów i cnót bez powodu. Każda cnota ma służyć człowiekowi w drodze do ostatecznego celu i pokora również ma swoje zadanie do spełnienia: otwiera na dary i pozwala radzić sobie z własnymi ograniczeniami w sposób dojrzały. W każdym z nas jest element ubóstwa: kruchości, przemijalności, omylności, słabości. Zmierzenie się z nimi wymaga siły charakteru. Człowiek pyszny potyka się o nie, ponieważ neguje ich istnienie; pokorny bierze je pod uwagę i tym samym – przynajmniej niekiedy – jest w stanie je przekraczać.
Tekst: Sylwia Haberka
Artykuł i zdjęcia za: glosojcapio.pl
Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska