Tutaj to zupełnie coś nowego, gdy dzieci grają, czytają nuty. Chwile pożegnań profesorów są bardzo wzruszające. Piękne jest to, że dajemy dzieciom coś, czego już im nikt nie zabierze. To zostaje w nich na zawsze. Powtarzam to przylatującym muzykom, profesorom szkoły: „Na pewno się tu nie dorobicie, ale cząstka was zostanie w RCA”.
Z misjonarzem, br. Benedyktem Pączką OFMCap rozmawia br. Maciej Zinkiewicz OFMCap
Żyjesz i posługujesz w Bouar w RCA. W Polsce trudno wyobrazić sobie tamtejsze realia…
Czasem spotykamy sie tutaj z głodem. Na przykład dziś rano przyszła do mnie mama jednego z moich uczniów ze szkoły muzycznej… Jej syn z powodu braku pieniędzy zaczął się obracać w podejrzanym towarzystwie. Ojciec chce go wyrzucić z domu, traktują go jak najgorszego wroga. Ma szesnaście lat. Jest mądrym chłopakiem, jednym ze zdolniejszych u nas. Znalazłem mu pracę, która polega na nagrywaniu materiałów do naszego radia.
Czy w Afryce takie sytuacje zdarzają się często?
Nawet bardzo często. Tu jest ogromna bieda, zaś rodzice są nieodpowiedzialni – poczną dziecko, wydadzą na świat i myślą: „Jakoś to będzie”. Niedawno dowiedziałem się o innym młodym chłopaku ze szkoły muzycznej, który jadł raz na dwa dni. Nikt mnie o tym wcześniej nie poinformował. Ponadto miał problemy z chodzeniem. Wziąłem go do samochodu i pojechaliśmy do szpitala. Zbadał go lekarz, dał chłopakowi zastrzyki. Już powoli zaczyna chodzić. Z mojej inicjatywy odbyłem rozmowę z jego ojcem. Nic więcej nie mogę: jedynie nakarmić dzieci, gdy są u mnie w szkole.
Wrócę do Godara, pierwszego chłopaka, o którym wspomniałem. Kobieta, która była u mnie dziś rano, to druga żona jego ojca. Prawdziwa mama porzuciła go, gdy był małym chłopcem i wyszła za mąż za innego mężczyznę. Jego rodzony brat był w szeregach Seleki – rebeliantów, którzy napadali i rabowali kraj. Najpierw był tam, potem w Antibalace, a teraz ukrywa się w Kongo. Zapytałem dziś tę kobietę: „Czy Pani chce, by syn skończył jak jego brat? Jeżeli nie znajduje miłości w swojej rodzinie, będzie jej szukał gdzie indziej…”. Niedawno zachorował, dostał wysypki. Potrzebował ośmiu złotych na maść. W domu nikt nie dał mu na to pieniędzy. Przychodząc do szkoły muzycznej, może się czegoś nauczyć albo zarobić trochę pieniędzy. W domu nie dostaje nawet jeść.
Niewiarygodne, że w takich warunkach potraficie się skupić na muzyce.
Dzieci chcą tu przychodzić. Działamy od siódmej rano do dwunastej. Potem jest przerwa i od czternastej trzydzieści znów zaczynamy zajęcia. Dzieci czują się tu bezpieczne i dostają to, czego potrzebują.
Ile dzieci chodzi do tej szkoły?
Aktualnie jest ich 54.
Czy wszystkie uczą się grać na instrumentach? Czy mają lekcje śpiewu?
System nauczania jest podzielony na dwie części. Spotykamy się od poniedziałku do piątku. Zajęcia są od godziny 14.30 do 17.30. Musimy zakończyć je przed zmrokiem, zostawiając pół godziny na powrót do domu. Od 14.30 do 16.00 odbywają się zajęcia indywidualne z instrumentów, a następnie grupowe. Te pierwsze prowadzone są przez profesorów, którzy przyjechali z Europy. Mamy tylko jednego profesora z RCA, a sześciu z Polski. Ja też uczę gry na trąbce i na gitarze. Każdy z nas ma do tego odpowiednią salę. A gdy zabraknie miejsca, idziemy do cienia i tam gramy. Każde dziecko uczy się czytać nuty, zapisywać proste melodie oraz grać na wybranym instrumencie muzycznym.
Nagraliście niedawno płytę, pierwszą w historii szkoły.
To było nasze marzenie. Chcemy zacząć ją sprzedawać w Europie. Muzycy, którzy są tutaj obecni, bardzo mocno się zaangażowali w ten projekt. Nagraliśmy dziesięć utworów. Część to utwory regionalne, z RCA, oraz dwa utwory polskie – „Abba, Ojcze” i „Ojcze, daj mi Ducha”. Dzieci śpiewają głównie w języku francuskim. Chcemy pokazać, jak rozwinęliśmy się muzycznie, a z drugiej strony płyta będzie cegiełką na budowę szkoły. Uzyskałem już wszelkie pozwolenia na jej rozpoczęcie. Chcemy postawić budynek, w którym będzie kilka klas, mała sala koncertowa i kilka pokojów dla profesorów. Miejsce zostało już wybrane. Mamy już małe studio nagrań, w którym też uczymy dzieci. Niedługo chcemy zacząć kopać studnię.
Nauczyciele w szkole są wolontariuszami? Gdzie ich znalazłeś?
Zamieściliśmy ogłoszenie na Facebooku oraz rozesłaliśmy plakaty do większości uczelni muzycznych w Polsce. Odzew był ogromny. Zgłosiło około 30-40 nauczycieli. Mam już kadrę na trzy lata: po trzy osoby na semestr. Przylatują tu od października do końca stycznia i od lutego do końca czerwca. Opłacamy przelot, mieszkanie, wyżywienie, ubezpieczenia. Dajemy też małą pensję.
Niesamowite, że aż tyle osób odpowiedziało na Wasz apel!
Sam byłem zaskoczony tym, w jaki sposób zadziałało ogłoszenie. Każdego dnia siedziałem i odpisywałem na e-maile. W większości były od osób, które skończyły studia. Po trzech latach działalności szkoły widzę tego owoce. Mamy dwójkę bardzo zdolnych dzieci. Teraz trzeba się zastanowić, co z nimi dalej zrobić. Zakres kształcenia w RCA jest, na razie, bardzo ograniczony. Łatwiej przywieźć profesora do Afryki, niż wysłać dziecko do Europy, ale myślę o zapewnieniu im krótkiego, np. na kilkumiesięcznego pobytu na naszym kontynencie.
Skąd macie instrumenty?
Głównie z Polski. Obecnie przeprowadzamy akcję: „Zamiast broni instrumenty”. Prosimy znanych ludzi, żeby stanęli z kartką z napisem: „#music saves”. Akcja trwa już od ponad dwóch miesięcy. Pomagają szkoły muzyczne oraz indywidualne osoby poprzez przekazanie instrumentu. Czasem dostajemy stare, używane, ale przeglądamy je, a jeśli jest taka potrzeba i możliwość, to naprawiamy. Następnie w kontenerach płyną one do Afryki. W naszej szkole każde dziecko ma swój instrument. Mamy choćby 25 gitar. Zostawiają je w szkole… Czasem wyrażam zgodę na wzięcie gitary na weekend, ale brakuje nam jeszcze pokrowców.
Spotykam się z wielką wdzięcznością, a nawet podziwem ze strony Afrykańczyków. Cztery dni temu odwiedził mnie bardzo bogaty człowiek – właściciel firmy kopiącej studnie. Koszt takiej budowy w RCA to 15 000 Euro. Gdy podczas szukania najlepszego miejsca na kopanie, usłyszał, jak dzieci grają, powiedział: „Bracie, dziękuję za to dzieło. Jeżeli będziemy tu kopać studnię, damy wam duży rabat. Proszę powiedzieć o tym dzieciom”.
Niedawno odwiedził nas wizytator szkół katolickich ze stolicy. Pytał: „Bracie, kiedy znajdziecie się w naszych szeregach?”. Bardzo chciał oficjalnego dołączenia nas do szkół katolickich. Dlaczego tak mu na tym zależy? Ponieważ nie ma drugiej szkoły muzycznej w RCA. Tutaj to zupełnie coś nowego, gdy dzieci grają, czytają nuty. Chwile pożegnań profesorów są bardzo wzruszające. Piękne jest to, że dajemy dzieciom coś, czego już im nikt nie zabierze. To zostaje w nich na zawsze. Powtarzam to przylatującym muzykom, profesorom szkoły: „Na pewno się tu nie dorobicie, ale cząstka was zostanie w RCA”. Przez trzy lata przewinęło się przez naszą szkołę 16 profesorów.
Obecnie akcję zbierania instrumentów dla szkoły promuje zdjęcie afrykańskiego chłopca trzymającego w jednej ręce gitarę, a w drugiej karabin. Rzeczywiście istnieje w RCA alternatywa: karabin albo muzyka?
Nie odnosi się to do wszystkich dzieci, ale do niektórych tak. Choćby Godar mógł trafić do grupy wysokiego ryzyka. Jeżeli dziecko nie znajdzie miłości w swoim domu, nie ma co jeść ani w co się ubrać, chodzi bose – to co z nim się stanie? Będzie szukało innego sposobu, by wypełnić pustkę w sobie. Dzieci przychodzą do nas po bułkę, a jeśli są chore, to dostają opiekę medyczną. Mogą przyjść do szkoły albo zacząć kraść na ulicy… Z Godarem były podobne problemy. Obecnie chodzi do liceum, ale uderzył tam dziewczynkę i wyrzucili go ze szkoły. Nikt z rodziny nie chciał pójść i porozmawiać z dyrektorem. Poprosił o to mnie. Wziąłem samochód i pojechaliśmy tam. Godar przeprosił. Dyrektor mnie potraktował bardzo ostro, ale jego przyjął jednak z powrotem. Ten chłopak ma taki charakter, że w gniewie mógłby chwycić za broń. Z tym dzieckiem trzeba się spotkać, być, a rodzice zostawiają go samemu sobie – ojciec zajmuje się handlem i nie ma czasu dla syna.
Trzeba tym dzieciom i młodzieży dać alternatywę. Co oni tutaj mają? Jedynie kilka godzin w szkole publicznej. Nic więcej. Pozostałą część dnia spędzają same na ulicy. To ludzie po przejściach – niektórym z nich rebelianci zabili ojca, matkę, brata, kuzyna… Inni doświadczają zupełnego braku zainteresowania w domu. Płaczą, kiedy zaczynam im mówić o miłości. Tam, gdzie się znajduję, drzwi są zawsze otwarte – dla tych, którzy nie mają co jeść ani w co się ubrać. Walczę o nie, na ile kocham i potrafię.
Artykuł i zdjęcia za: glosojcapio.pl
Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska