Blisko ubogich, chorych i cierpiących

Bracia Mniejsi Kapucyni
blisko ubogich, chorych i cierpiących

 

Święty Franciszek z Asyżu, sam spotkawszy Jezusa w ubogich, a zwłaszcza w trędowatych, którym z wielkim poświęceniem posługiwał, zwykł posyłać swoich braci, którzy pragnęli przyjąć jego habit i sposób życia, do chorych i potrzebujących, aby pośród nich także doświadczyli przemieniającej miłości ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana. Duchowi synowie św. Franciszka – kapucyni, swoje piękne i święte początki w XVI wieku zawdzięczają wielu braciom, którzy odpowiadając na wyzwania ówczesnej epoki z wielką gorliwością i oddaniem poświęcali się posłudze chorym i cierpiącym, szczególnie podczas epidemii dżumy dotykającej z ogromną siłą przede wszystkim mieszkańców Europy.

Pozostanie z potrzebującymi i służba ludziom zaowocowało przylgnięciem do kapucynów określenia: „Bracia ludu” (Frati del popolo). Papież Franciszek w jednym ze swoich spotkań skierował do zakonników następujące słowa: Przede wszystkim kapucyni są „braćmi ludu”: to jest wasza charakterystyka. Bliskość z ludźmi. Być blisko ludu Bożego, blisko. To bliskość daje nam tę wiedzę konkretności, tę mądrość – jest ona czymś więcej niż tylko wiedzą: jest mądrością. Blisko wszystkich, ale przede wszystkim najmniejszych, najbardziej odrzuconych, najbardziej zdesperowanych. A także blisko tych, którzy się oddalili najdalej… Bliskość: chciałbym, aby to słowo pozostało dla was, jako program. Blisko ludzi. Ponieważ ludzie mają wciąż wielki szacunek dla habitu franciszkańskiego. I wy, kapucyni, macie tę bliskość: zachowajcie ją. Zawsze blisko ludzi. Bo wy jesteście braćmi ludu.

Bracia Mniejsi Kapucyni pragnąc być wierni swojemu charyzmatowi oraz prośbie Papieża, także dziś, wobec pandemii, dają swoją odpowiedź wiary i miłości, realizującą się w gorliwej posłudze wobec najbardziej potrzebujących. Wielu braci wyraziło gotowość bycia posłanymi, wszędzie tam, gdzie nikt nie chce, a część z nich, będąc świadomi zagrożenia utraty zdrowia a nawet życia, już posługuje zarażonym w wielu miejscach na świecie.

Również w wielu zakątkach naszej Ojczyzny bracia z odwagą podjęli niełatwą i niebezpieczną posługę w domach pomocy społecznej i szpitalach, gdzie przebywają nie tylko starsi i cierpiący, ale także już zakażeni COVID-19.

W Krakowie, gdzie od kilkunastu lat istnieje kapucyńskie Dzieło Pomocy Św. Ojca Pio, realizujące swoją wyjątkową misję i piękną posługę wobec ludzi ubogich i bezdomnych, także okazała się potrzeba jeszcze większego zaangażowania braci.

Obok sporej grupy świeckich pracowników i wolontariuszy oraz sióstr zakonnych, w DPOP na stałe posługuje trzech kapucynów. Na początku epidemii jednak, jak wiele instytucji w tym czasie, także Dzieło Pomocy znalazło się w trudnej sytuacji, również tej personalnej. Dlatego decyzją br. Tomasza Żaka – Ministra Prowincjalnego – wspólnota krakowskiego klasztoru, w której na co dzień żyje, studiuje i pracuje prawie 50 braci (młodszych i starszych) została podzielona na cztery mniejsze grupy zadaniowe. Takie działanie miało zminimalizować ryzyko objęcia kwarantanną całego domu zakonnego i unieruchomienia tak dużej liczby braci w razie pojawienia się podejrzenia lub potwierdzonego przypadku zarażenia wirusem kogoś ze wspólnoty oraz zabezpieczyć funkcjonowanie samego klasztoru w zasadniczych obszarach każdego rodzaju posługi. Bracia zarówno młodsi jak i starsi, formatorzy, studenci, bracia zakonni i kapłani, choć wiązało się to z koniecznością opuszczenia własnych cel i swojego domu oraz zamieszkania w warunkach prostych, a nawet w niektórych przypadkach prowizorycznych, ochotnie podjęli wyzwanie i sami zgłaszali się do poszczególnych grup. Dzięki temu 14 braci mogło od razu zaangażować się w codzienną posługę w Dziele Ojca Pio, co pomogło zachować ciągłość jego pracy, a także dało możliwość, po krótkiej przerwie, wznowienia funkcjonowania łaźni dla osób ubogich i bezdomnych. W tym szczególnym czasie, każdego dnia do kapucyńskiego Dzieła przybywa ok. 150 osób, którym bracia, siostry oraz pracownicy świeccy rozdają bułki, kawę i herbatę, czasem owoce i paczki żywnościowe. Dodatkowo rozwożone są obiady osobom starszym oraz dostarczana zupa do noclegowni przy ul. Makuszyńskiego i do krakowskiej ogrzewalni na ul. Wielickiej.

Posługujący w Dziele Pomocy św. Ojca Pio, z zachowaniem koniecznych norm i procedur bezpieczeństwa, robią wszystko co w trudnym czasie epidemii jest możliwe, aby przybywającym tutaj Paniom i Panom dotkniętym w Krakowie bezdomnością ofiarować nie tylko każdą pomoc ludzką, ale i tę duchową. Darować chcą także uśmiech oraz dobre słowo, przede wszystkim to Słowo przez duże „S” –  Jezusa Chrystusa – zawsze obecnego w życiu każdego człowieka, szczególnie tego, który ma się źle, który jest ubogi, chory i cierpiący… Wdzięczność krakowskich bezdomnych wobec posługujących jest ogromna, co niejednokrotnie można usłyszeć w samym Dziele, jak i na krakowskich plantach. A każdy ten mały gest miłości wypływa z faktu, że Ktoś kiedyś na braci spojrzał z jeszcze większą miłością.

Br. Tomasz Protasiewicz OFMCap
Wikariusz Prowincjalny

Zapewne żadne słowa opisujące „z zewnątrz” tę rzeczywistość nie zastąpią osobistych świadectw braci, którzy w czasie epidemii bezpośrednio podjęli się zadania posługi pośród ubogich i bezdomnych. Dlatego poniżej prezentujemy krótki film przygotowany i nagrany przez Braci Postnowicjuszy, kilka zdjęć oraz opisy pięknej choć trudnej codzienności, którą bracia mniejsi kapucyni mogą doświadczać „wewnątrz” Dzieła będąc niejako „na pierwszej linii frontu”.

Pokój i Dobro, Bracia!

 

„Jezus Chrystus uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci”… W tym roku wszyscy w bardzo odmienny sposób towarzyszymy Mu w Jego uniżaniu się… ogałacaniu… Nasza wspólnota Postnowicjatu i WSD jest rozproszona… Ważne jednak, aby ożywiał nas jeden Duch, który i w tym czasie nie przestaje działać i nas formować… a może działa jeszcze mocniej… Duch zaprasza nas do uniżenia się razem z Jezusem, pokory, ogałacania się po to, aby świadczyć miłosierdzie.

Pierwsza wspólnota braci razem ze św. Franciszkiem posługiwała trędowatym. Nie trwało to bardzo długo, bo już w Regule zatwierdzonej nie ma żadnej wzmianki o trędowatych, jednak pod koniec życia w Testamencie Franciszek wraca do tego czasu jako bardzo istotnego w jego procesie nawrócenia. Spotkanie z Trędowatym to fundamentalny moment w tworzeniu jego tożsamości brata mniejszego, to proces opuszczania swojego ja, rezygnowania z chęci panowania, proces ogałacania, zniżania się do drugiego. Posługa wśród trędowatych wyryła w sercu Franciszka szczególną wrażliwość na kenozę Boga, który dla nas sam stał się „Trędowatym”. Nie chodziło więc o odkrycie nowego zadania w Kościele, ale nowej tożsamości, nowego sposobu bycia wśród ludzi – jako  brata mniejszego.

Nasze kapucyńskie początki również są zakorzenione w wyjściu braci z posługą podczas epidemii dżumy. Przez pewien czas obowiązek posługiwania był wpisany w Konstytucje, potem z niego zrezygnowano. Również i w naszym przypadku ta posługa nie stała się naszym nowym, szczególnym zadaniem w Kościele. Jednak ciągła otwartość na nią pozostała, była pielęgnowana i objawiała się gotowością wyjścia, gdy trzeba było. Tak stało się obecnie, gdy pojawiła się potrzeba, żeby posługiwać, czy to w klasztorze na Loretańskiej, w Dziele Pomocy św. Ojca Pio, czy w Glichowie, wszyscy wyraziliśmy swoją gotowość do „bycia sługą” i „bycia posłanym”!…

Niech więc ten czas będzie okazją do odkrywania kim jest Bóg, kim jestem ja i kim my jesteśmy jako wspólnota. Czasem aby razem z Jezusem świadczyć miłosierdzie, bez względu na to, gdzie jesteśmy i co robimy, ponieważ wszędzie mamy kogoś wobec kogo możemy okazywać się  bratem mniejszym, „umywającym nogi drugiemu”. Trwajmy w modlitwie za siebie, naszych bliskich oraz tych, co są w szczególnej potrzebie tu i teraz.

Br. Augustyn Chwałek OFMCap
Magister Postnowicjatu i Rektor WSD

(Fragment listu do Braci Postnowicjuszy)

Wspólnota braterska – Nowa Huta

 

Kiedy tydzień przed swoimi ślubami wieczystymi wyjeżdżałem na rekolekcje, towarzyszyła mi pewnie myśl o jakiejś kruchości tego, co zostawiam za sobą w kontekście rosnącego zagrożenia epidemią. Jednak wszystko działo się tak szybko, że kiedy razem z braci wróciliśmy do Krakowa nic już miało nie być takie samo. W klasztorze w ciągu tygodnia nastał duży rygor sanitarny. Wiadomym jest, że Loretańska jest największym klasztorem naszej Prowincji i, oprócz struktury postnowicjackiej, podejmuje wiele różnych posług oraz aktywności. Stąd Gwardian i Rektor zadbali trzeźwo o wszelkie normy i obostrzenia, aby zminimalizować ryzyko infekcji oraz ewentualnej kwarantanny całej wspólnoty.

Nasze śluby również zostały uproszczone do granic możliwości. Takiej formy ceremonii nie pamiętają najstarsi bracia, w tym nawet nasz senior, br. Jerzy Pająk. Wezwanie z naszych Konstytucji, by było ,,najmniej tego, co konieczne” wykonaliśmy w czasie liturgii z zadziwiającą skrupulatnością. Surowość i prostota tej chwili były niezwykle wymowne. W czasie, gdy świat przeżywa strach, samotność i opuszczenie, my składamy swoje małe życia przed Bogiem w całkowitym ogołoceniu z braci i rodziny, bliskich i przyjaciół, oprawy i wspólnego świętowania… Zaś to wszystko, co wypowiadaliśmy z drżeniem, klęcząc przed Ministrem Prowincjalnym, miało wypełnić się w naszym życiu szybciej niż ktokolwiek z nas się wtedy tego spodziewał. Na zakończenie liturgii, przed rozesłaniem, Minister Prowincjalny powiedział, że jest nas czterech i żebyśmy szli na cztery strony świata, aby głosić Ewangelię Chrystusa. I również to wezwanie miało się wkrótce okazać dla nas słowem proroczym…

Dwa dni później Gwardian ogłosił w trakcie obiadu, że ze względu na bezpieczeństwo i ciągłość posługi w DPOP jest potrzeba, żebyśmy podzielili się na mniejsze wspólnoty. Jedna z nich miała znajdować się na Loretańskiej w klasztorze, druga w pobliskim budynku Dzieła Pomocy, nazwana od razu Loretańską „Bis”, trzecia w glichowskim domu, a czwarta, licząca trzech braci, miała zająć się posługą w łaźni i mieszkać w Nowej Hucie, w jednym z mieszkań wspieranych Dzieła Pomocy św. Ojca Pio. Bóg to sprawił, że każdy z nas, który składał śluby 19 marca br., mieszka obecnie w innej wspólnocie. Maciej jest w Glichowie, Miłosz na Loretańskiej „Bis”, Piotr w klasztorze-matce, a ja razem z braćmi: Piotrem i Jackiem znalazłem się w Nowej Hucie…

Tak wyglądał początek naszej wspólnej drogi. Dzięki pracownikom Dzieła praktycznie od razu wprowadziliśmy się do mieszkania, które szybko udało nam się urządzić i przygotować na najbliższy czas. Rozeznaniem przełożonych, biorących pod uwagę kontekst i cel posługi, nasza obecność miała pozostać prosta i niedostrzegalna. Samo życie wspólnotowe jest bardzo intensywne. Mieszkamy w małym mieszkaniu, z którego zasadniczo (poza czasem posługi w Dziele) nie wychodzimy (wyjątek stanowi sklep, choć i to staramy się ograniczać). Liturgia, praca, nauka i rekreacja – wszystko to łączy nas na bardzo małej przestrzeni, której na początku każdy z nas musiał się nauczyć. Dla mnie jest to doświadczenie wyjątkowe pod wieloma względami, mimo tego, że mieszkałem już w małych wspólnotach. Tutaj specyfika anonimowej obecności i epidemia zmuszają nas do maksymalnego zamknięcia – ewentualna choroba jednego z nas i kwarantanna wyłączają nas wszystkich z posługi. Dlatego dbamy o zdrowie: przy ewentualnych podejrzeniach jakiejś infekcji (katar, osłabienie) monitorujemy temperaturę, staramy się jeść dużo warzyw i owoców, ogólnie dbamy o siebie, wiedząc, że ostatecznie chodzi nie tylko o nas, ale o cały projekt i zespół… Wreszcie po tygodniu przygotowań, kiedy zapadały kluczowe decyzje odnośnie naszej pracy, a my szykowaliśmy sobie mieszkanie, mogliśmy rozpocząć regularną posługę w łaźni.

Sama praca przypomina trochę tę, którą pamiętam jeszcze z praktyki na Roku Franciszkańsko-Duszpasterskim. Widać jednak także istotne różnice. Z całego pakietu pomocy doraźnej funkcjonuje zasadniczo tylko łaźnia (nieczynna jest pralnia i garderoba). Przy dość niskiej przepustowości (ok. 40 osób tygodniowo) staramy się pomagać najbardziej potrzebującym, którzy nie mają możliwości skorzystania z kąpieli gdzie indziej. Cała struktura została przekształcona tak, żeby zminimalizować ryzyko zarażenia koronawirusem zarówno podopiecznych jak i pracowników (w tym także i nas). Z tego względu zostały stworzone specjalne ścieżki bezpieczeństwa, tzw. korytarze czyste i potencjalnie skażone. W łaźni, w czasie jednej zmiany, pracujemy wszyscy we trzech. Naszym koordynatorem jest świecki pracownik Dzieła, który pilnie nadzoruje wszystkie nasze poczynania. Pracujemy dwa razy w tygodniu, we wtorki i piątki.

Łaźnia jest otwierana dla podopiecznych o godz. 10.00. Rano staramy się sprężyć ze wszystkim, żeby zdążyć się „przebić” samochodem z Nowej Huty do centrum i być o 9.00 na miejscu. Zazwyczaj całość procedur kończymy po godzinie 15.00. W domu jesteśmy najczęściej po 16.00. Podział obowiązków jest dość prosty. Jeden z nas pracuje w strefie czystej na garderobie, siedząc za szybą i rozmawiając z podopiecznymi o tym, czego potrzebują. To on prowadzi zapis wydanych rzeczy oraz kompletuje potrzebne ubrania i bieliznę osobistą. Jest też łącznikiem z rejestracją (przy drzwiach wejściowych), gdzie podopieczni przechodzą pierwszy wywiad z pracownikiem Dzieła i gdzie mierzona jest temperatura. Pozostałych dwóch z nas, ubranych w kombinezony pracuje w samej łaźni, tym samym w strefie potencjalnie skażonej.

Jeden odpowiada za interwencje w specjalnie przystosowanej kabinie, która jest używana, kiedy podopieczny potrzebuje szczególnej pomocy. Najczęściej chodzi o terapię odwszawiającą, choć zdarza się też zdejmowanie opatrunków, mycie ran, czy po prostu jakaś pomoc, która wymaga bezpośredniej pomocy brata. Drugi z braci zajmuje się resztą łaźni: dba o porządek i dezynfekcję wszystkich przedmiotów i pomieszczeń, z którymi mają kontakt podopieczni. Dla zwiększenia odstępu i bezpieczeństwa wykorzystywane są tylko dwie z czterech dostępnych kabin.

W łaźni może w jednym momencie przebywać maksymalnie 3 podopiecznych (z czego jeden w kabinie interwencyjnej) oraz 2 braci. Poprzez środki ochrony jesteśmy w stanie zapewnić każdorazowo dość sterylną przestrzeń, w którą wchodzi podopieczny, minimalizując przy tym ryzyko zakażenia wirusem (lub innymi chorobami, których wśród bezdomnych niestety nie brakuje). Oprócz posługi podopiecznym naszym zadaniem jest wcześniejsze przygotowanie przestrzeni pracy, a także końcowa dezynfekcja wszystkich pomieszczeń. Raz na tydzień całość jest ozonowana, by pozbyć się ewentualnych, pozostawionych zarazków.

Sama posługa jest dość wymagająca. Tylko choćby kwestia ubierania i ściągania kombinezonów była z początku kłopotliwa. Z doświadczeń innych wiemy, że najwięcej zakażeń dokonuje się właśnie przy ściąganiu sprzętu, dlatego staramy się o jak największe skupienie i uwagę w kluczowych momentach. Z braćmi, na podstawie dostępnych informacji i filmów instruktażowych, wypracowaliśmy system ubierania i zdejmowania, odpowiadający zasadom bezpieczeństwa i naszym warunkom. Jedna zmiana w kombinezonie trwa ok. 5 godzin, po których sprzęt jest całkowicie do wymiany. Zaparowane gogle, ograniczone ruchy, by zapewnić szczelność powłoki i maski, gorąco od kombinezonu, para w kabinach, pot płynący po plecach… Współczuję lekarzom i ratownikom, którzy muszą spędzać w całym oporządzeniu codziennie po kilka godzin. Po jednej zmianie człowiek może być naprawdę zmęczony.

Wdzięczność na twarzach podopiecznych, dobre słowo, uśmiech pozwala zapomnieć o całym trudzie posługi. Nic tak nie cieszy, kiedy po interwencji podopieczny, często przychodzący w fatalnym stanie, przeżywa jakby swoje nowe narodzenie: wychodzi zadbany, wykąpany, w nowych ubraniach i z jakąś niezwykłą nadzieją na twarzy. Bóg jest tam pośród nas, przechadza się pomiędzy nami w tych prostych posługach, słowach, byciu ze sobą w tych niecodziennych warunkach… Jest z nami, gdy żartujemy z Panami przy goleniu, kiedy strzyżemy włosy, myjemy rany, stukamy do kabin z lekkim zniecierpliwieniem… W tym wszystkim widzę jak wypełnia się moje powołanie kapucyna, choć w sposób, jakiego pewnie nigdy bym się nie spodziewał. Bez habitu, bez klasztoru, w jakimś oddzieleniu od wszystkich… Nawet moja broda musiała wylądować w śmietniku, bo nie zmieściła się pod maską. W tych warunkach czasem myślę sobie o naszym współbracie Czcigodnym Słudze Bożym Serafinie Kaszubie, apostole miłosierdzia. Co przeżywał, kiedy wraz z potrzebującymi ludźmi pozostał na terenie ZSRS, daleko od klasztoru i braci? Czy było mu ciężko? Widział w tym sens? Czy bał się, kiedy był prześladowany i szykanowany lub gdy przyszło mu pełnić posługę kapłańską wobec zarażonych w czasie epidemii tyfusu w Starej Hucie?

Ale mimo braku tych zewnętrznych wyrazów zakonności, które ostatecznie są przecież tylko wyrazami – jestem przekonany, że Pan posyła nas, jak naszych pierwszych braci, tam gdzie dziś niewielu chce iść. Właśnie w to miejsce. Pośród ubogich. Daje to niesamowitą radość i wolność – pełnienia nie swoich planów i celów, ale ostatecznie woli samego Boga.

Br. Michał Stec OFMCap

Posługa w kapucyńskim Dziele Św. Ojca Pio

 

Trzy tygodnie temu, 24marca razem z siedmioma braćmi przeniosłem się do budynku Dzieła Pomocy św. Ojca Pio, przy ulicy Loretańskiej, czyli do budynku znajdującego się w naszym klasztornym ogrodzie. Ten ruch był motywowany prośbą naszego Ministra Prowincjalnego, który zaproponował, aby niektóre z naszych wspólnot w Prowincji podzieliły się na mniejsze ekipy. Dotyczyło to zwłaszcza dużych wspólnot, a także braci pełniących jakieś specyficzne posługi, takie jak np. kapelani szpitali. Nasza wspólnota krakowska, licząca niespełna 50 braci podzieliła się na cztery części. Jedna z nich, to nasza ekipa z Loretańskiej „Bis”. Celem tego podziału było zapewnienie jak najdłuższej ciągłości w posłudze w kapucyńskim Dziele Pomocy św. Ojca Pio, w naszym kościele i w innych miejscach.

Nasza ósemka została oddelegowana bezpośrednio do pracy na recepcji w Dziele. Pracujemy tam w trzech grupach, razem z osobami, które na stałe są zatrudnione w Dziele Pomocy. Sześć dni w tygodniu rozdajemy suchy prowiant, kawę, herbatę, owoce, a raz w tygodniu paczkę żywnościową. Do naszych zadań, oprócz wydawania produktów, należy także wywiad z podopiecznymi, mierzenie im za każdym razem temperatury ciała, zapisywanie wszystkiego w bazie danych, przygotowywanie paczek, a także funkcja „porządkowego”, którego głównym zajęciem jest ustawianie naszych podopiecznych w kolejce co 2,5 metra.

Dziennie przychodzi do nas od 100 do 170 osób. Tak wygląda nasza praca. Generalnie jest ona prosta i zwykle nie wiąże się z jakimiś komplikacjami. Wyjątkiem mogą być sytuacje, gdy któryś z naszych podopiecznych ma jakieś objawy chorobowe wskazujące na ewentualne zakażenie koronawirusem. Wtedy brat ubiera się w odpowiedni kombinezon, maskę, gogle itp. i prowadzi takiego człowieka do przygotowanej wcześniej izolatki. Taką sytuację mieliśmy dotychczas tylko jedną. Ale na szczęście po pobycie w szpitalu nasz podopieczny okazał się „czysty” –  nie był więc nosicielem wirusa.

Czas poza pracą spędzamy w naszym nowym domu, na Loretańskiej „Bis”. Każdy z nas zajmuje się swoimi rzeczami, które robiłby normalnie w klasztorze. Poza zwykłym trybem modlitewnym, który jest obecny w naszych domach, codziennie wieczorem zbieramy się na wspólny różaniec i adorację Najświętszego Sakramentu. Większość z nas w ciągu dnia studiuje i przygotowuje się do zaliczeń i egzaminów, które już niebawem. W wolnym czasie, którego bądź co bądź mamy pod dostatkiem, staramy się także trochę ruszać korzystając z naszego ogrodu – to aż 161 m. bieżni!

Rozpoczynając czwarty tydzień naszej specyficznej posługi, czujemy się dobrze. Zostaniemy tutaj tak długo jak będziemy w stanie i na ile nasza posługa będzie potrzebna.

Br. Miłosz Dawid OFMCap

Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska