Agata Rajwa – „Za wszelką cenę” (o Serafinie Kaszubie cz. 4)

 

Stulecie urodzin sługi Bożego Serafina Kaszuby 

 

Z góry komunikuję, że w Polsce Ludowej nie mam zamiaru pozostać. Piszę to kolorowym długopisem, który umyślnie kupiłem, żeby było wyraźniej – zaznaczył ojciec Serafin, kiedy choroba nie pozwalała mu na dalsze apostolskie wędrówki po terenach Związku Radzieckiego.
Po dwunastu latach pracy duszpasterskiej w Równem zaczęła kiełkować w nim chęć wyjazdu do Kazachstanu, do rodaków, którzy w latach 1940-1941 zostali tam deportowani i potrzebowali kapłana. Plany te udało się zrealizować w 1963 roku. Ojciec Serafin przez trzy lata posługiwał m.in. w Krasnoarmiejsku, Szortandach i Celinogrodzie. 

Bez chleba i wina
6 marca 1966 roku miał udać się do Moskwy, by załatwić pozwolenie na posiadanie własnego miejsca kultu dla katolików mieszkających w Kazachstanie. Niestety na stacji został aresztowany i zesłany na pięć lat do sowchozu w Arykte. Przyjął to z pokorą i wiarą.
W więzieniu obchodził 33. rocznicę święceń kapłańskich. Cierpiał nie tyle z powodu ograniczenia wolności, co braku chleba i wina – bez nich nie mógł odprawiać Eucharystii. A to zjednoczenie z Chrystusem przywracało mu życie, dawało siłę i radość bez względu na okoliczności i miejsce. Wspominał: „Wczoraj po Komunii Świętej tak niewysłowiona słodycz zalała duszę, że wszelkie udręki rozpłynęły się jak mgła”.

Tylko krwotok
W sierpniu 1968 roku przyjechał do Polski. Tak powrót o. Serafina do Wrocławia wspomina o. Euzebiusz Kawalla: „Otwierając mu drzwi, zapytałem: – Co Ojcu jest? Ale on, jak to miał w zwyczaju, machnął ręką i powiedział: – Ta co, miałem krwotok”. Badania potwierdziły zmiany gruźlicze w płucach. Od 1968 do 1970 roku poddał się leczeniu szpitalnemu. Pacjenci i lekarze wspominali go jako człowieka, który nigdy nie ubolewał nad swoim cierpieniem ani nie miał żalu do nikogo. Miał dobre usposobienie, był radosny. Po dwóch latach rekonwalescencji w liście do siostrzeńców napisał: „Już z góry komunikuję, że w Polsce Ludowej nie mam zamiaru pozostać. Piszę to kolorowym długopisem, który umyślnie kupiłem, żeby było wyraźniej”.

Bolesne „nie wolno”
Wrócił do Kazachstanu w 1970 roku. Po długich staraniach otrzymał zgodę na otwarcie kaplicy rzymskokatolickiej w Krasnoarmiejsku. Miał nadzieję, że będzie w niej mógł swobodnie sprawować kult, jednak władza postawiła ultimatum: pozwoli otworzyć kaplicę pod warunkiem, że o. Serafin nigdy nie odprawi w niej Mszy. To było boleśniejsze niż męcząca gruźlica. Po raz kolejny udał się wtedy w podróż przez Ukrainę i Wołyń, by znów powrócić do Kazachstanu. „Niepostrzeżenie przyszła dziesiąta rocznica mojej wędrówki od Arykty do Arszatyńska, a w przyszłym roku czeka dwudziesta mojego wygnania z Równego. Wszystko jest cudowne. Niczemu się nie dziwię, a za wszystko dziękuję” – napisał.

Ostatni przystanek
Jego ostatnia podróż odbyła się z Równego do Lwowa. 19 września 1977 roku, wycieńczony uciążliwą drogą, zatrzymał się w domu Katarzyny Barnicz. Tej nocy odszedł do Pana. Pogrzeb o. Serafina odbył się dwa dni później na cmentarzu Janowskim. Jego grób jest po dziś dzień otaczany czcią. Być może dlatego, że jak apostoł był wierny słowom Mistrza: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”.

Źródło: „Głos Ojca Pio” 66/6/2010