Bł. Innocenty z Berzo

Jezus jest obrażany przez wszystkich. Ja nie mogę pozostawić Go w smutku. Miłość Boga nie polega na wielkich uczuciach, lecz na wewnętrznym ogołoceniu i cierpliwości dla kochanego Boga. Nie ma innego lepszego środka, by chronić ducha jak cierpieć, pracować i milczeć. Pragnę być poddany wszystkim i przez wszystkich uznany za najmniejszego. Jestem traktowany zbyt dobrze. Zasługuję raczej na coś gorszego, ja, który tyle zawdzięczam Panu.

bł. Innocenty z Berzo

 

Ksiądz Jan Scalvinoni był kapłanem zaledwie od trzech lat, kiedy został wikarym w Berzo. Święcenia otrzymał 2 czerwca 1867 roku w Brescii z rąk biskupa Hieronima Verzeri. Natychmiast wysłano go do Cevo leżącego w dolinie Valsaviore, gdzie miał pełnić funkcję wikariusza koadiutora. Po dwóch latach biskup powołał go na wicerektora diecezjalnego seminarium. Te obowiązki, które wiązały się z dużą odpowiedzialnością i koniecznością kierowania innymi, były dla niego dużym ciężarem i źródłem cierpień. Tak więc po roku został odwołany, gdyż – jak możemy przeczytać w aktach procesowych – „zupełnie nie radził sobie jako przełożony”. Jego żywiołem okazała się pomoc ubogim, trwanie w adoracji przed tabernakulum, czytanie i studium. Jego matka, Franciszka Poli, która wydała go na świat przed 26 laty w Niardo (w dolinie Valcamonica) w dzień św. Józefa 1844 roku, mieszkając z nim dobrze wiedziała, że musi bardzo uważać, bo z domu, gdy tylko pojawiał się ubogi człowiek, znikały rozmaite rzeczy. Wszystko, co mógł mu ofiarować, trafiało w jego ręce – nawet kurczak, który w garnku dusił się właśnie na kolację. „Przecież możemy coś zjeść jutro”, mówił z rozbrajającym spokojem syn, a poza tym „trzeba widzieć w bliźnim kogoś, kogo Zbawiciel nosi w swym łonie”. Jeśli nie spowiadał w kościele, nie prowadził kierownictwa duchowego ani nie zajmował się czymś innym, bez wątpienia był zatopiony w cichej modlitwie gdzieś blisko ołtarza. „Po długich adoracjach szedł odpocząć do zakrystii, gdzie czytał któryś z artykułów Sumy św. Tomasza”.

Jego zachowanie coraz wyraźniej wskazywało na znacznie wyższe aspiracje. Po drugiej stronie doliny, na tle gór widać było dzwonnicę i zabudowania klasztoru-eremu Zwiastowania, założonego około 1400 roku przez błogosławionego Amedeo Menez de Silva, a od ponad 30 lat zamieszkanego przez kapucynów. Właśnie do tego miejsca wzdychało jego serce, tam miał zaspokoić pragnienie życia wewnętrznego i mistycznego milczenia. W swoich notatkach napisał: „Największą potrzebę jaką mamy, to milczenie przed Bogiem. Bóg najchętniej słucha języka milczącej miłości”.
Owe aspiracje wynikały z silnego chrześcijańskiego doświadczenia, jakie stało się jego udziałem w skromnej, rolniczej rodzinie mieszkającej między Niardo a Berzo, z której się wywodził. Cierpieniu bolesnych rozstań (jego ojciec, Piotr Scalvinoni, i babcia zmarli, kiedy był małym chłopcem) towarzyszyły głębokie uczucia przeżywane zawsze z powściągliwością, przyzwoitością i godnością ludzi ubogich. Wszystko było wpisane w rytm modlitwy i pobożności, będący elementem ludowej tradycji charakteryzującej się silną i konkretną wiarą przypominającą góry, pośród których leżała jego rodzinna miejscowość.

Wujek Franciszek zastępujący mu ojca posłał go do gimnazjum w Lovere, w którym Jan uczył się przez pięć lat – do roku 1861. Jego rozwój pod kierunkiem wielkich duchem nauczycieli także ukierunkowany był na duchowość. Cechowała go wysoka inteligencja (zdobywał najwyższe oceny), pilność, pełna delikatności troska o najsłabszych, pragnienie służby do granic zapomnienia o samym sobie, a także ogromna żarliwość wobec Eucharystii. Zamiast kontynuować naukę w kolegium (mimo że przełożeni zaproponowali mu zwolnienie z opłat), wybrał seminarium w Brescii. Nałożył na siebie bardzo surową duchową dyscyplinę, którą przedstawił w licznych zapiskach – „regułach duchowych” (sam nazywał je „Programem”) zmierzających do przekształcenia całego życia w modlitwę i życie wewnętrzne. Już będąc kapłanem, nadal weryfikował swoje „programy”, nieustannie dążąc do pogłębienia życia duchowego. Dopełnienie znalazło ono dopiero 16 kwietnia 1874 roku, kiedy po otrzymaniu zgody matki i biskupa, jako trzydziestoletni mężczyzna, wstąpił do kapucyńskiego klasztoru Zwiastowania. Rozpoczął wówczas roczny nowicjat, przyjmując imię Innocenty z Berzo. Jego kapucyńska biografia wydaje się nad wyraz prosta. Po złożeniu 29 kwietnia 1875 roku pierwszych ślubów został przeniesiony do klasztoru w Albino, gdzie pracował tylko przez rok. Po powrocie do klasztoru Zwiastowania, 2 maja 1878 roku, złożył śluby wieczyste i natychmiast otrzymał nominację na wicemagistra nowicjatu. Funkcję tę pełnił krótko, gdyż w listopadzie 1879 roku siedziba nowicjatu została przeniesiona do Lovere, a on pozostał w klasztorze Zwiastowania. W tym czasie nie pełnił żadnej konkretnej funkcji.

W październiku 1880 roku minister prowincjalny o. Augustyn z Crema, który był przyjacielem Antoniego Rosminiego, przeniósł Innocentego do Mediolanu. Tam został przeznaczony do pracy w redakcji pisma Annali Francescani, jako jeden z jego redaktorów. Po kilku miesiącach, w lutym 1881 roku, Innocenty został wysłany na zastępstwo do klasztoru w Sabbioni di Crema, jednak już w czerwcu powrócił do swej samotni w klasztorze Zwiastowania. Ciągłe niepowodzenia przekonały przełożonych i współbraci do decyzji o pozostawieniu go w odosobnieniu i utrzymywaniu ich w tajemnicy. Niektórzy współczuli mu, gdyż mieli wrażenie, że cierpiał z powodu kompleksu niższości. W rzeczywistości jednak on nie robił nic, by uwolnić się od poczucia braku zdolności, wręcz przeciwnie, nieustannie je intensyfikował. Impet jego gorliwości można było dostrzec jedynie w dzieleniu się tym, co miał, z ubogimi – zarówno tymi rzeczywistymi, jak i z ludźmi, którzy wykorzystywali jego dobroć. Często wracał z kwesty zadowolony i radosny, choć jego sakwa była pusta. Działo się tak dlatego, że zbierając dary, naśladował brata Galdino (postać powieści Promessi Sposi, wyjaśnienie tłumacza). Był jak morze, które zbiera wody ze wszystkich stron i natychmiast z powrotem rozdziela je poszczególnym rzekom.

W końcu, jesienią 1889 roku, przełożeni powierzyli mu głoszenie rekolekcji we wszystkich najważniejszych klasztorach prowincji: w Mediolanie – Monforte, w Albino, w Bergamo i w Brescii. Udało mu się przeprowadzić jedynie dwie pierwsze serie rekolekcji, bowiem zbyt wiele go to kosztowało. Był to dla niego ogromny wewnętrzny wstrząs, który nadwerężył już i tak bardzo słabe zdrowie, przybliżając kres jego życia. Podczas głoszenia Słowa w Albino poważnie zachorował. Zmarł 3 marca 1890 roku w infirmerii w Bergamo. Ta huśtawka nominacji i odwołań wydaje się być antytezą, która z jednej strony wyryła się na zewnętrznej biografii błogosławionego Innocentego z Berzo, a z drugiej odcisnęła ślad na wewnętrznym, ukrytym przeżywaniu misterium i wydaje się być wyznacznikiem rytmu świętego dramatu.

Ojciec Innocenty chciał jedynie służyć, zawsze jako ostatni: „pochylony wycofywał się w jakiś kąt, jakby chciał zniknąć”. W swoim zeszycie pisał: „Pragnę być poddany wszystkim i przez wszystkich uznany za najmniejszego. Jestem traktowany zbyt dobrze. Zasługuję raczej na coś gorszego, ja, który tyle zawdzięczam Panu”. Taka postawa przysporzyła mu wielu upokorzeń. Bracia nie byli delikatni. Napominali go często choćby za to, że odprawiane przez niego Msze św. wykraczają poza ustalony czas. Na niewiele zdawało się szarpanie za ornat, mające przypomnieć o czasie. Był pochłonięty przez Ducha Świętego, a jego akty strzeliste i milczące medytacje trwały bardzo długo. Powodowany pragnieniem ekspiacji wymyślał tysiące sposobów, by cierpieć i doznawać upokorzeń, a przy tym zawsze miał na podorędziu pogodną, a nawet żartobliwą odpowiedź, zawsze był gotów śmiać się z własnej nieudolności. Kiedy kapłani z Doliny Camonica zwracali się do niego po radę, on zawsze precyzyjnie i z głęboką intuicją potrafił rozwiązać wszelkie przedstawiane mu problemy. Z drugiej strony dzięki swej „przebiegłości” umiał sprawić, że postrzegano go jako nieudacznika. Głębokie pragnienie oczyszczenia i modlitwy było dla niego sposobem odpowiedzi na Miłość, która nie jest kochana. Na jego zdrowiu odbijało się doświadczenie okrutnego cierpienia, jakim było zło grzechu. Zapytał kiedyś oficjalnego teologa prowincji: „Czy grzech powszedni może ciężko obrazić Boga?”. Wielki niepokój targał nim na samą myśl, że mógłby popełnić choćby najdrobniejsze wykroczenie.

Pragnął trwać przed tabernakulum. Tutaj, przed Najświętszym Sakramentem, odnajdował wszelkie dobro. Modlitwy wspólne mu nie wystarczały, a dni nie były dostatecznie długie. Przeznaczony do wycierania kurzu z kościelnych ławek, bez końca przeciągał swą pracę – wycierał, wycierał… i znowu wycierał, mimo iż wszyscy inni już skończyli. Nakazano mu więc, by wychodził z kościoła razem z innymi. Posłuchał, ale niczym lamentujący gołąb krążył wokół kościoła przy samym murze i jeśli drzwi były tylko przymknięte, zatrzymywał się zatopiony w ekstazie. Kiedy w bibliotece klasztornej odkrył małe drzwiczki wychodzące na kościół, zaczął „pilnie czytać”. Jednak książki przez cały czas pozostawały otwarte na tej samej stronie. Pochłaniała go tajemnica Eucharystii. Nie potrafił się temu oprzeć nawet na poziomie ciała: nie potrafił przebywać z dala od tabernakulum. Noce spędzał na milczącej adoracji, jak choćby pewnego razu w kościele w Ossimo, gdzie był spowiednikiem. Podczas tej modlitwy jego twarz stała się odprężona i piękna, promieniała. Rankiem takiego zastał go proboszcz, który przyszedł otworzyć drzwi do kościoła.

Eucharystia to także krzyż i Ukrzyżowany. Nieustannie się w niego wpatrywał i aż do ośmiu razy na dzień odprawiał drogę krzyżową, płacząc i wzdychając. Stał się jej apostołem. „Kiedy widziano kogoś odprawiającego drogę krzyżową – zeznał pewien świadek – bracia mówili, że musiał się spowiadać u o. Innocentego”.

Hilary z Mediolanu pisał: „Jeśli jego temperament wskazywał na nieśmiałość, a on sam świadomie dążył do samotności, poddania się innym, do odsuwania się na bok i pozostawania w jakimś kąciku, to tym bardziej uderzający jest paradoks, że działanie Boga nie tylko nie wyeliminowało jego psychologicznej skłonności do małości i przekonania o swej małej wartości, lecz wspaniale ją wykorzystało i przemieniło w ćwiczenie heroicznych cnót i w stan mistyczny”.

Jan XXIII, który 12 listopada 1961 roku ogłosił go błogosławionym, stwierdził: „To nowożytny święty, to święty dla naszych czasów”. Jaki jest sekret jego bardzo prostego życia? Wspomniana „nowożytność” świętości jest trudna do wyjaśnienia. Jak stwierdził Paweł VI: „według biografów [Innocenty] miał głowę opuszczoną i trudno było zobaczyć jego twarz. Ale jeśli przyjrzymy się jego duszy, to musimy stwierdzić, że oczy miał skierowane ku górze, gdyż tak jak nas przyciąga grawitacja ziemska, dla niego źródłem grawitacji (a może raczej lewitacji) było niebo”. Innocenty był świętym, który wymykał się, ukrywał, dręczony lękiem mistycznej introwersji, który powstaje z odcinania, odrzucania, niszczenia, a im głębszą pustkę odkrywał, tym bardziej jej pragnął i szukał. Stawał się „rozkochanym zerem” (tak Curzia Ferrari zatytułowała wspaniałą biografię błogosławionego), by za św. Franciszkiem móc powiedzieć: „Mój Bóg, moje wszystko!”. To właśnie największy sekret „Braciszka z Berzo”, jak nazywali go prości ludzie z doliny.

To fragment książki „Śladami Świętych” całość możesz znaleźć klikając TUTAJ.

 

Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska