Wspomnienie św. Pio z Pietrelciny

Wszystko zawiera się w słowach: pochłonęła mnie miłość do Boga i do bliźniego. Jak można zobaczyć Boga, którego zasmuca się złem, a samemu nie jest się podobnie zasmuconym? Nie czuję niczego innego poza pragnieniem czynienia tego, czego chce Bóg. W Nim odnajduję siły – w moim wnętrzu zawsze, na zewnątrz niekiedy przeżywam trudności. Jezus wybiera sobie dusze – wśród nich, mimo mych słabości, wybrał także moją – by wspomogły Go w wielkim dziele zbawienia ludzkości. Im bardziej dusze te cierpią, nie otrzymując żadnej pociechy, tym lżejsze stają się cierpienia dobrego Jezusa. Dlatego chcę cierpieć bez pociechy, w takim cierpieniu jest cała moja radość”.

św. Pio z Pietrelciny

 

23 września przeżywamy kolejną rocznicę śmierci ojca Pio. W tym dniu w sposób szczególny wspominamy tego jednego z najpopularniejszych świętych Kościoła Katolickiego. Franciszek Forgione, urodził się 25 maja 1887 roku w leżącym w Kampanii miasteczku Pietrelcina, w dzielnicy Castello. Odziedziczył silny (może nawet szorstki), lecz jednocześnie czysty charakter, jaki cechuje mieszkańców tego regionu. Ludziom tym – szczególnie w tamtych czasach – w zimie doskwierało zimno, a w lecie upały. Mieli zwyczaj znosić cierpienie w milczeniu, nie patrzeć nikomu prosto w twarz, a jednocześnie zawsze mówić prawdę i dostrzegać w ubogich i prostych ludziach wielkość, jaka jest udziałem każdego dziecka Bożego. Jego szorstki charakter ujawniał się latami nawet w konfesjonale, lecz dzięki łasce właśnie on dawał mu siłę, by stawiać sprawy takimi, jakie są, bez zbędnej kurtuazji i nadmiernej troski o czyjąś sympatię. Po rodzicach, oprócz mocnego charakteru, odziedziczył dar trafnej i ciętej riposty, poczucie humoru, umiejętność snucia opowieści i przyciągania uwagi słuchaczy. Jego ojciec, Grazio Maria w poszukiwaniu pracy wyemigrował do Ameryki (przebywał zarówno w Ameryce Południowej jak i Północnej). Matka, Maria Józefa („mamma Peppa”), sama musiała zajmować się rodziną.

Franciszek przyjął kapucyński habit w styczniu 1903 roku, zgodnie z ówczesnym zwyczajem jako bardzo młody człowiek. Od tego momentu stał się dla wszystkich bratem Pio z Pietrelciny. Nowicjat odbył w Morcone, a następnie – ponieważ pragnął przyjąć święcenia kapłańskie – rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W styczniu 1907 roku złożył śluby wieczyste. W 1908 roku stan zdrowia zmusił go do porzucenia życia klasztornego. Samodzielnie kontynuował studia i 10 sierpnia 1910 roku, w święto św. Wawrzyńca (co mogło zapowiadać przedłużone męczeństwo, które miał przyjąć w nadchodzących latach), przyjął święcenia kapłańskie w bazylice w Benewencie. Z powodów zdrowotnych aż do roku 1916 przebywał w rodzinnym domu, w miejscach, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. Ponieważ znał miejscowy dialekt, doskonale rozumiał się z mieszkańcami.

17 lutego 1916 roku ostatecznie powrócił do życia w klasztorze (powracał do niego na krótkie okresy również podczas swojego „wygnania”). Został przeznaczony do klasztoru św. Anny w Foggi. Już w tamtych latach utworzyła się wokół jego osoby duchowa rodzina, która powiększała się z dnia na dzień. Troszczył się o nią, a troska ta wyrażała się rozmową, modlitwą, a przede wszystkim liczną korespondencją, przerwaną po kilku latach na polecenie władz kościelnych. We wrześniu 1916 roku przeniósł się do San Giovanni Rotondo, bowiem górskie powietrze miało dobroczynny wpływ na jego zdrowie. Miały to być przenosiny tymczasowe, jednak Opatrzność zdecydowała inaczej. Klasztor w San Giovanni Rotondo stał się „jego” klasztorem. Pozostawał w nim nieprzerwanie aż do swojej śmierci, czyli przez pięćdziesiąt dwa lata (wyjąwszy okres służby wojskowej i kilka innych krótkich przerw).

20 września 1918 roku otrzymał stygmaty, które nosił na ciele do śmierci. Oto jak po upływie miesiąca (dokładnie 22 października) sam opisał ten niezwykły moment w liście do swego ojca duchownego, ojca Benedykta z San Marco in Lamis: „byłem na chórze, po odprawieniu Mszy świętej, gdy niespodziewanie ogarnął mnie błogi spokój podobny do miłego snu. Wszystkie zmysły mojej duszy, wewnętrzne i zewnętrzne, znajdowały się w stanie niewypowiedzianego spokoju. […] Gdy to się działo, zobaczyłem tajemniczą postać”. Kiedy się oddaliła, Ojciec Pio spostrzegł, że jego dłonie, stopy i bok „były przebite i sączyły krew”. Ta sama postać objawiła mu się półtora miesiąca wcześniej, 5 sierpnia, i dokonała transwerberacji, tzn. pozostawiła ranę w boku.

Te nadzwyczajne wydarzenia bez wątpienia przyczyniły się do rozgłosu, jaki zaczął otaczać osobę Ojca Pio, i stały się zarazem źródłem jego poważnych problemów. W latach 1922–1923 po raz pierwszy stał się przedmiotem interwencji Świętego Oficjum, które oświadczyło, że tego, co się stało nie uznaje za „fakty nadprzyrodzone”. Ponadto zabroniono Ojcu Pio odprawiać publicznie Msze św. oraz odpisywać – osobiście lub za pośrednictwem innych – na przychodzące do niego listy. W 1931 roku odebrano mu prawo do sprawowania funkcji kapłańskich – mógł jedynie prywatnie odprawiać Mszę św. W 1933 roku cofnięto zakaz dotyczący publicznego odprawiania Mszy św., a rok później przywrócono pozwolenie na spowiadanie. W 1960 roku kolejna wizytacja apostolska nałożyła nowe restrykcje, ale już w 1964 roku kardynał Ottaviani zakomunikował, że Ojciec Pio może znowu wykonywać swoją kapłańską posługę.

W 1947 roku, kiedy rany odniesione w czasie wojny pozostawały jeszcze otwarte, rozpoczęto budowę „Domu Ulgi w Cierpieniu”. Szpital uroczyście otwarto 5 maja 1956 roku w obecności kardynała Jakuba Lercaro (8 maja 1956 roku Pius XII stwierdził, że to „jeden z lepiej wyposażonych włoskich szpitali”). W tym samym czasie zaczęto tworzyć mające być duchowym wsparciem dla szpitala „Grupy modlitwy”, które dziś są obecne w każdym zakątku świata. „Bez modlitwy – mawiał Ojciec Pio – nasz Dom Ulgi w Cierpieniu jest trochę jak roślina pozbawiona światła i powietrza”. Nieustannie rosła sława prostego i surowego brata, nie zawsze delikatnego wobec tych, którzy go odwiedzali, szczególnie jeśli nie spełniali warunków niezbędnych do szczerego nawrócenia. Do San Giovanni Rotondo pielgrzymowały pełne nadziei tłumy (byli to zarówno anonimowi pielgrzymi, jak i osobistości ze świata kultury i sztuki…), krocząc po bitej drodze, która przez wieki była jedynie opustoszałą górską ścieżką.

Kiedy 23 września 1968 roku o godzinie 2.30 ojciec Pio złączył się ze swym Panem, zarówno wierzący, jak i niewierzący byli przekonani, że umarł człowiek święty. Nie trzeba było długo czekać na rozpoczęcie procesu kanonicznego prowadzącego do oficjalnego potwierdzenia jego świętości. 4 listopada 1969 roku rozpoczęto działania procesowe zmierzające do beatyfikacji. 20 marca 1983 roku oficjalnie otwarto proces dotyczący życia i cnót Sługi Bożego, a 21 stycznia 1990 roku zamknięto fazę diecezjalną. W 1998 roku uznano cud, którego doświadczyła Maria Consiglia De Martino z Salerno. 21 grudnia 1998 roku Jan Paweł II wydał dekret dotyczący cudu i wyznaczył datę beatyfikacji na 2 maja 1999 roku. Tego dnia przybyły do Rzymu setki tysięcy ludzi, aby osobiście uczestniczyć w ceremonii, a miliony osób z całego świata uczestniczyły w niej za pośrednictwem transmisji telewizyjnej, potwierdzając ogromny szacunek, jakim Ojciec Pio cieszy się zarówno we Włoszech, jak i w całym świecie.

Co można jeszcze powiedzieć o człowieku, który doczekał się ponad 200 biografii, a poświęcone jego osobie programy telewizyjne biją rekordy oglądalności? O człowieku, dzięki któremu nawróciło się tylu przedstawicieli świata sztuki i kultury? „Na jego temat będę milczał – powiedział jakiś czas po jego śmierci kardynał Lercaro – bo same niezwykłe fakty spowodowały, że cały świat zwrócił uwagę na pokornego kapucyna z klasztoru na Gargano. Stygmaty, tajemniczy zapach, charyzmat proroctwa, odczytywanie serc – ani im nie zaprzeczam, ani ich nie potwierdzam. Rozeznanie i osąd pozostawiam Kościołowi. Podobnie jak święty Paweł uważam, że nie są to dary Ducha, które czynią kogoś wielkim. Wszystkie charyzmaty są bowiem darmowymi darami, a Pan rozdziela je wedle swego uznania. Wszystkie one są dane dla dobra mistycznego ciała, czyli wspólnoty Kościoła, której Głową jest Chrystus”. W takim statecznym, pełnym pokory, a jednocześnie klarownym tonie kardynał otwierał jedną z konferencji poświęconych Ojcu Pio. Tę na wskroś franciszkańską uwagę skierował do współbraci, członków Grup modlitwy i wielbicieli zmarłego kapucyna.

Już niemal osiem wieków temu Tomasz z Celano w swym „Życiu św. Franciszka” przepraszając, że nie poświęci wiele uwagi przypisywanym Franciszkowi cudom, zauważył, że cuda nie tworzą świętości, tylko ją potwierdzają. Tę prawdę powtórzyli towarzysze Franciszka – Leon, Rufin i Anioł – w liście napisanym w 1246 roku do ministra generalnego Krescentego z Jesi, w którym wspominali życie i czyny świętego fundatora i ojca. Dzisiaj, gdy Kościół oficjalnie uznał – w dniu, który stał się prawdziwą apoteozą – świętość ojca Pio, ja także pragnę odsunąć na bok niezwykłe zdarzenia, dzięki którym ten święty zdobył sobie „światową klientelę” (Paweł VI) i skoncentrować się na mniej znanych aspektach jego życia. Choć rzadziej się o nich wspomina, to właśnie one, moim zdaniem, objawiają siłę tego pokornego syna św. Franciszka. Są to znaki nadzwyczajnego rozkwitu świętości, którą w różnorodności swych zakonów seraficka rodzina w każdym czasie ubogaca Kościół Boga.

Ojciec Pio był przede wszystkim człowiekiem konfesjonału. Tej delikatnej służbie poświęcał bardzo dużo czasu, a przy tym posiadał dar doskonałego rozeznania. Wystarczyło mu jedno spojrzenie, aby rozpoznać autentyczną gotowość penitenta i przeniknąć do najgłębszych zakamarków duszy, odnajdując często ukryte tam dramaty, dawne skrywane winy, poważne wątpliwości i trudne pytania. Potrafił czytać w ludzkich sercach i w sposób zdecydowany ciąć niczym skalpelem, tak jak to potrafią tylko Boży ludzie, ci, którzy działają jedynie dla chwały Pana i dla dobra dusz. Z pewnością nie był człowiekiem łatwych kompromisów.

Prawdziwie zakochany w Bogu, był człowiekiem wolnym, niezważającym na konwenanse. Bywał nieuprzejmy, a nawet agresywny. Nie patrzył w twarz, ale każdemu mówił to, co – jak sądził – powinien powiedzieć. Potrafił uważnie wysłuchać najprostszą z kobiet nawet wtedy, gdy wiedział, że czeka na niego księżniczka z królewskiego rodu. Tak stało się 12 lutego 1942 roku, kiedy księżna Maria Jose przybyła z wielką powściągliwością do San Giovanni Rotondo w towarzystwie dwóch swoich dam. Gwardian poinformował Ojca Pio o przybyciu znamienitego gościa, ale ten nie przerwał spowiedzi i spokojnie kontynuował swą posługę. Podobnie postąpił św. Bonawentura z Bagnoregio, gdy kazał czekać papieskim posłańcom, którzy przynieśli mu nominację kardynalską, gdyż on – minister generalny – zajęty był zmywaniem naczyń. Mimo przykładu znanego świętego zachowanie Ojca Pio ściągnęło na niego kłopoty. Zmuszony był złożyć wyjaśnienia swemu przełożonemu z Foggi: „Pokornie proszę o wybaczenie – pisał trzy dni po zdarzeniu – jeśli kazałem czekać księżnej Marii Jose, ale przed nią była prosta kobieta z ludu, uboga młynarka, która od czasu do czasu spowiada się u mnie, powierzając swe maleńkie dzieci opiece sąsiadki. Jej serce jest zawsze pełne troski i niepokoju o te niewinne duszyczki oczekujące powrotu mamy. To prawda – obie są matkami i obie mają swoje troski, ale nie mogłem zostawić jednej matki, aby biec do drugiej. Zresztą ostatecznie obie zbliżyły się do Pana, a dobry Jezus otwiera swe ramiona dla wszystkich, nawet dla tych, którzy czekają i którzy potrafią czekać”. Oto niezwykła niewinność i wolność świętych!

Na koniec należy podkreślić, że taką samą miłością ojciec Pio kochał Chrystusa i Jego Oblubienicę – Kościół Rzymski – którą zawsze uważał za matkę. Nawet wtedy, gdy za jej sprawą doznawał cierpienia i zauważał zmarszczki na Jej twarzy. Kiedy wierni – którzy zarówno osobie Ojca Pio jak i sprawie Królestwa przysporzyli więcej zła niż dobra – w nadmiernej gorliwości chcieli otwarcie sprzeciwić się decyzjom Rzymu, on zareagował natychmiast, nie dbając nawet o to, by złagodzić surowość swego charakteru: „W głębokiej ciszy mojej celi – pisał 2 kwietnia 1932 roku do biskupa Manfredonii, jego eminencji Andrzeja Cesarano – słyszę echo głosów krążących wokół mojej pokornej osoby. Jestem zdegustowany niegodnym zachowaniem fałszywych proroków, którzy twierdzą, że są posłani przeze mnie. Upomniałem ich nawet […], aby pohamować ich fałszywy entuzjazm i wezwałem ich do poddania się zaleceniom Świętego Oficjum”. Jako prawdziwy syn św. Franciszka „miał wielki szacunek do kapłanów, którzy żyją zgodnie z prawem Świętego Kościoła Rzymskiego”.

W życiu ojca Pio objawiły się – i to w sposób nadzwyczajny – cuda widywane wyłącznie u świętych, to znaczy u osób, „które są «znakami» dla środowisk i czasów, w jakich żyją. Święci są «proroctwami» Boga, tzn. Jego napomnieniami, wskazówkami odnoszącymi się do naszego życia i naszej przyszłości. Można zatem powiedzieć, iż są «darem łaski»: z darów Boga nie wolno żartować. Powinniśmy się starać być ich godnymi i uznać ich wartość oraz znaczenie dla czasów, w jakich dane jest nam żyć” (G. Chiaretti). Czy jesteśmy w stanie tego dokonać? Ojciec Pio został włączony w poczet świętych 16 czerwca 2002 roku przez papieża Jana Pawła II.

To fragment książki „Śladami Świętych” całość możesz znaleźć klikając TUTAJ.

 

Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska